Poniewczasie siadłem ponownie do
bloga. Chęć opisania tego szalonego, choć krótkiego wyjazdu
dojrzewała by w końcu, przy okazji ostatniego dnia zwolnienia
lekarskiego, zostać właśnie realizowana. Po powrocie z kajaków
pozostała tęsknota – za wodą, za ciszą, za przyrodą i
godzinami spędzanymi razem, sami. Z drugiej strony zbliżał się
termin Mistrzostw Polski w Pływaniu Długodystansowym, gdzie Monika
miała bronić złota. Na początku czerwca akurat Pati była u nas,
więc spakowaliśmy ledwo co wysuszony kajak do naszego krążownika,
zapakowaliśmy kapoki i w trójkę pojechaliśmy do Boszkowa.
Pogoda nie sprzyjała –
prawdopodobieństwo opadów, zachmurzenie duże, zimno...
Nadmuchaliśmy kajak, Monika założyła piankę – co samo w sobie
mówi, że naprawdę było zimno, bo moja Narzeczona nie lubi w niej
pływać – i weszliśmy do wody przy dzikim pomoście. Ja z Pati
usadowiliśmy się w kajaku, Monika w żółtym czepku ruszyła
wpław. Po wypłynięciu za linię trzcin skręciliśmy w prawo, by
trzymać się brzegu. Tak w razie czego – pisałem już, że było
zimno? A szkoda, bo dokładnie na wprost jest cypel mocno podmokły,
niedostępny dla ludzi, gdyż objęty ochroną jako Rezerwat
Przyrody. Tam jest naprawdę pięknie. Miesiąc wcześniej
przepływając tamtędy widzieliśmy jaja kaczek i łabędzi. To
drugie gniazdo chronione przez pięknego, dorosłego osobnika. Pewny
siebie i przyzwyczajony do ludzi nie zwracał na nas uwagi, mimo że
byliśmy zaledwie kilka metrów od niego i jego niewyklutego jeszcze
potomka.
Ale wracając do (czerwcowej)
teraźniejszości. Pati siedziała z przodu i, choć był to Jej
pierwszy raz w kajaku, dawała sobie dzielnie radę. Uważała, by w
miarę trzymać kurs i tylko delikatnie musiałem korygować a rytm
trzymaliśmy w miarę bez problemów. Cały czas musiałem patrzeć,
czy nie zbliżamy się za bardzo do Moniki, bo Pati, jak na dziecko
przystało, mogła tego nie zauważyć i machnąć wiosłem o raz za
dużo.
Monika zasuwała naprawdę nieźle.
Miała dobre tempo. Niestety nie wzięliśmy GPS, ale po około 1 km
założyła łapki, by mocniej „wstawić rękom”. Zaczęło
kropić, więc po kolejnych kilkunastu minutach zawróciliśmy. Z
powrotem płynęło się zdecydowanie łatwiej – niby niewielki
wietrzyk, a jednak było czuć różnicę i w kajaku i Monika
odczuwała ją w wodzie.
Szkoda, że dla Pati był to pierwszy
raz na kajaku – miałem ochotę wskoczyć choć na parę chwil do
wody. Jednak w tej sytuacji musiałem z tym poczekać do powrotu do
brzegu i bezpiecznego odstawienia Młodej na pomost. Deszcz w
międzyczasie ustał a my przybiliśmy do pomostu. Niecała godzina,
około 3 km swobodnym tempem – plan wykonano.
Jak na zamówienie wyszło słońce. Na
brzegu nie było absolutnie nikogo, więc spokojnie wysuszyliśmy
kajak. Ja w końcu się przepłynąłem, jeszcze chwila taplanaia się
przy brzegu i można wracać do domu. Szykować się do kolejnej
szalonej wyprawy... tym razem lipiec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz