niedziela, 17 listopada 2013

Zimny trening w Boszkowie

Poniewczasie siadłem ponownie do bloga. Chęć opisania tego szalonego, choć krótkiego wyjazdu dojrzewała by w końcu, przy okazji ostatniego dnia zwolnienia lekarskiego, zostać właśnie realizowana. Po powrocie z kajaków pozostała tęsknota – za wodą, za ciszą, za przyrodą i godzinami spędzanymi razem, sami. Z drugiej strony zbliżał się termin Mistrzostw Polski w Pływaniu Długodystansowym, gdzie Monika miała bronić złota. Na początku czerwca akurat Pati była u nas, więc spakowaliśmy ledwo co wysuszony kajak do naszego krążownika, zapakowaliśmy kapoki i w trójkę pojechaliśmy do Boszkowa.

Pogoda nie sprzyjała – prawdopodobieństwo opadów, zachmurzenie duże, zimno... Nadmuchaliśmy kajak, Monika założyła piankę – co samo w sobie mówi, że naprawdę było zimno, bo moja Narzeczona nie lubi w niej pływać – i weszliśmy do wody przy dzikim pomoście. Ja z Pati usadowiliśmy się w kajaku, Monika w żółtym czepku ruszyła wpław. Po wypłynięciu za linię trzcin skręciliśmy w prawo, by trzymać się brzegu. Tak w razie czego – pisałem już, że było zimno? A szkoda, bo dokładnie na wprost jest cypel mocno podmokły, niedostępny dla ludzi, gdyż objęty ochroną jako Rezerwat Przyrody. Tam jest naprawdę pięknie. Miesiąc wcześniej przepływając tamtędy widzieliśmy jaja kaczek i łabędzi. To drugie gniazdo chronione przez pięknego, dorosłego osobnika. Pewny siebie i przyzwyczajony do ludzi nie zwracał na nas uwagi, mimo że byliśmy zaledwie kilka metrów od niego i jego niewyklutego jeszcze potomka.




Ale wracając do (czerwcowej) teraźniejszości. Pati siedziała z przodu i, choć był to Jej pierwszy raz w kajaku, dawała sobie dzielnie radę. Uważała, by w miarę trzymać kurs i tylko delikatnie musiałem korygować a rytm trzymaliśmy w miarę bez problemów. Cały czas musiałem patrzeć, czy nie zbliżamy się za bardzo do Moniki, bo Pati, jak na dziecko przystało, mogła tego nie zauważyć i machnąć wiosłem o raz za dużo.





Monika zasuwała naprawdę nieźle. Miała dobre tempo. Niestety nie wzięliśmy GPS, ale po około 1 km założyła łapki, by mocniej „wstawić rękom”. Zaczęło kropić, więc po kolejnych kilkunastu minutach zawróciliśmy. Z powrotem płynęło się zdecydowanie łatwiej – niby niewielki wietrzyk, a jednak było czuć różnicę i w kajaku i Monika odczuwała ją w wodzie.



Szkoda, że dla Pati był to pierwszy raz na kajaku – miałem ochotę wskoczyć choć na parę chwil do wody. Jednak w tej sytuacji musiałem z tym poczekać do powrotu do brzegu i bezpiecznego odstawienia Młodej na pomost. Deszcz w międzyczasie ustał a my przybiliśmy do pomostu. Niecała godzina, około 3 km swobodnym tempem – plan wykonano.










Jak na zamówienie wyszło słońce. Na brzegu nie było absolutnie nikogo, więc spokojnie wysuszyliśmy kajak. Ja w końcu się przepłynąłem, jeszcze chwila taplanaia się przy brzegu i można wracać do domu. Szykować się do kolejnej szalonej wyprawy... tym razem lipiec. 










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz