środa, 9 kwietnia 2014

Tęskniąc za puszczą

Człowiek, przyroda i czas. I nic więcej. Biegać nie mogę albo chociaż nie powinienem, o czym później. Jak więc zaspokoić głód przebywania z przyrodą? Może po prostu spacer, a przy okazji sposobność przetestowania zabawek, które sobie zamówiłem pod choinkę?


Ale po kolei. Korzystając ze znacznie wcześniejszej w tym roku wiosny wybrałem się na porządne wybieganie. 30 km wzdłuż skraju lasu po nie znanej mi wcześniej drodze w ramach odbudowywania formy. Od dłuższego czasu dokucza mi niezidentyfikowana kontuzja – ciągłe napięcie łydki. W codziennym życiu nie przeszkadza, ale po przebiegnięciu zaledwie kilku kilometrów niezbyt mocny, ciągły tępy ból skutecznie spowalnia. Cóż, postanowiłem go zabiegać.




Rzeczywistość jednak mnie przerosła. Choć samego wybiegania nie żałuję, to był to ostatni jogging na okres paru tygodni. Za to te widoki. Droga wiodła mnie częściowo przez las, częściowo wzdłuż linii drzew. Na końcu zrobiłem małą pętelkę by zakończyć koło niewielkiego wybiegu dla koni. Bardzo przyjazny wałach podszedł i upominał się o głaskanie. Paręnaście minut odpoczynku i powrót – tą samą drogą przez las. Z każdym kilometrem coraz ciężej. Najgorsze, że nawet nie byłem zmęczony. Po prostu ciągły tępy ból skutecznie zniechęcał do aktywności. Najchętniej bym po prostu położył się i zasnął korzystając ze słońca.






Minęło parę dni. Ból nie ustępował. Każda próba biegu czy nawet schodzenia po schodach kończyła się wspomnianym tępym bólem łydki. Niewielkim, ale ciągłym. Ale ja nie potrafię po prostu usiąść przed telewizorem w sobotę i spędzić dzień na śledzeniu pasjonujących romansów gwiazdeczek z hameryki. Sport też jest do uprawiania a nie oglądania. Niestety moja Ukochana była w pracy, więc nie mogąc biegać wybrałem się na spacer.

Piękna pogoda i pobliski, oddalony o zaledwie kilka kilometrów, las stały się przyczynkiem do spędzenia kilku godzin na łonie natury. Tym bardziej, że na ostatnią gwiazdkę sam sobie kupiłem prezenty (by później „zaskoczony” rozpakować je z nieudawaną radością!) – trzeba było je więc przetestować.

Po drodze, jak prawie zawsze w tym miejscu, spotkałem sarny. Po niecałej godzinie byłem już w lesie. Idąc zebrałem materiał na podpałkę wstępną oraz świeże gałązki sosny na herbatkę. W końcu znalazłem sobie małą polankę. Opał w lesie zwykle nie jest problemem. Kilka chwil na ułożenie podpałki i ogień sam się pojawił wyskakując z krzesiwa. Gałązki w kubku zalałem wodą z manierki i postawiłem na płonących gałązkach.






Po kilkunastu minutach mogłem się już raczyć bogatą w witaminę C herbatką o słodkawym posmaku. Trochę wodnita – za krótko gotowałem. Ognisko przysypałem, zadeptałem i... poszukałem sobie świeżo zwalonego pniaka by przetestować nowy nóż – Cold Steel G. I. Tanto 2. Przerąbanie go trwało kilkanaście sekund. Faktycznie – dobra inwestycja :) Poczułem się prawie jak Bear Grylls :) To akurat lubię oglądać w TV.