Człowiek, przyroda i czas. I nic
więcej. Biegać nie mogę albo chociaż nie powinienem, o czym
później. Jak więc zaspokoić głód przebywania z przyrodą? Może
po prostu spacer, a przy okazji sposobność przetestowania zabawek,
które sobie zamówiłem pod choinkę?
Ale po kolei. Korzystając ze znacznie
wcześniejszej w tym roku wiosny wybrałem się na porządne
wybieganie. 30 km wzdłuż skraju lasu po nie znanej mi wcześniej
drodze w ramach odbudowywania formy. Od dłuższego czasu dokucza mi
niezidentyfikowana kontuzja – ciągłe napięcie łydki. W
codziennym życiu nie przeszkadza, ale po przebiegnięciu zaledwie
kilku kilometrów niezbyt mocny, ciągły tępy ból skutecznie
spowalnia. Cóż, postanowiłem go zabiegać.
Rzeczywistość jednak mnie przerosła.
Choć samego wybiegania nie żałuję, to był to ostatni jogging na
okres paru tygodni. Za to te widoki. Droga wiodła mnie częściowo
przez las, częściowo wzdłuż linii drzew. Na końcu zrobiłem małą
pętelkę by zakończyć koło niewielkiego wybiegu dla koni. Bardzo
przyjazny wałach podszedł i upominał się o głaskanie. Paręnaście
minut odpoczynku i powrót – tą samą drogą przez las. Z każdym
kilometrem coraz ciężej. Najgorsze, że nawet nie byłem zmęczony.
Po prostu ciągły tępy ból skutecznie zniechęcał do aktywności.
Najchętniej bym po prostu położył się i zasnął korzystając ze
słońca.
Minęło parę dni. Ból nie ustępował.
Każda próba biegu czy nawet schodzenia po schodach kończyła się
wspomnianym tępym bólem łydki. Niewielkim, ale ciągłym. Ale ja
nie potrafię po prostu usiąść przed telewizorem w sobotę i
spędzić dzień na śledzeniu pasjonujących romansów gwiazdeczek z
hameryki. Sport też jest do uprawiania a nie oglądania. Niestety
moja Ukochana była w pracy, więc nie mogąc biegać wybrałem się
na spacer.
Piękna pogoda i pobliski, oddalony o
zaledwie kilka kilometrów, las stały się przyczynkiem do spędzenia
kilku godzin na łonie natury. Tym bardziej, że na ostatnią gwiazdkę
sam sobie kupiłem prezenty (by później „zaskoczony” rozpakować
je z nieudawaną radością!) – trzeba było je więc przetestować.
Po drodze, jak prawie zawsze w tym
miejscu, spotkałem sarny. Po niecałej godzinie byłem już w lesie.
Idąc zebrałem materiał na podpałkę wstępną oraz świeże
gałązki sosny na herbatkę. W końcu znalazłem sobie małą
polankę. Opał w lesie zwykle nie jest problemem. Kilka chwil na
ułożenie podpałki i ogień sam się pojawił wyskakując z
krzesiwa. Gałązki w kubku zalałem wodą z manierki i postawiłem
na płonących gałązkach.
Po kilkunastu minutach mogłem się już
raczyć bogatą w witaminę C herbatką o słodkawym posmaku. Trochę
wodnita – za krótko gotowałem. Ognisko przysypałem, zadeptałem
i... poszukałem sobie świeżo zwalonego pniaka by przetestować
nowy nóż – Cold Steel G. I. Tanto 2. Przerąbanie go trwało kilkanaście sekund. Faktycznie –
dobra inwestycja :) Poczułem się prawie jak Bear Grylls :) To
akurat lubię oglądać w TV.